29 kwietnia 2015

Tabliczki z napisem, czyli c.d. transferów

Ostatnio u mnie znowu pomysły się mnożą, robota pali się w rękach, jednocześnie haftuję, maluję, zdobię dekupażem... Szykuję niespodziankę, ale póki co pokazuję deseczki - tabliczki z napisami, które powstały na specjalne zamówienie i z tego co wiem, spełniły oczekiwania, więc baaardzo się cieszę :-)








Przy okazji zrobiłam też kilka transferów na serduszkach - niektóre wzory się powtarzają, są też całkiem nowe. Zainteresowanych zapraszam na mój BAZAREK. Traficie na niego również z paska bocznego na blogu. Na hasło "wydziwianki" serduszka będą dla Was po cenie promocyjnej ;-)









25 kwietnia 2015

Małe zmiany w pokoju przyszłego ucznia

W tym roku mój synuś idzie do pierwszej klasy, więc od dłuższego czasu wprowadzamy małe zmiany w pokoju dziecięcym. Trudność polega na tym, że pokój nie jest zbyt duży, w dodatku należy w połowie do jego młodszej siostry. W zasadzie w tym pokoju ciągle coś się dzieje - najpierw należał tylko do syna, potem wprowadziła się do niego siostra z łóżeczkiem, a jak jej nóżki zaczęły wystawać z łóżeczka między szczebelkami, trzeba było pomyśleć o łóżku, najlepiej piętrowym. Tym razem musiało pojawić się biurko, i to najlepiej od razu dla obojga.

Regał z ikei też ewoluuje. Seria expedit została wycofana (przez co swego czasu o mało szlag mnie nie trafił), ale na szczęście wkłady ciągle pasują do starego regału. Pojawiło się w ten sposób miejsce na wszystkie kolorowanki, kartki i karteluszki z bazgrołkami, teczki z rysunkami etc., które zamyka się w szafce żeby nie drażniły oczu ;-)

Dwa moduły pomalowałam farbą tablicową - ale nie taką zwykłą ;-) Wykorzystałam patent Sandrynki. Do pół litra czarnej farby dodała około 100g talku, ja mieszałam "na oko", zużyłam trochę więcej talku, ale efekt jest ten sam. Farba przypomina nieco farbę kredową, ale nie daje takiego aksamitnego wykończenia, w każdym razie przyjemnie maluje się pędzlem. I pachnie fajnie za sprawą talku. Do pomalowania drzwiczek użyłam akurat wałka i trochę drażni mnie ta typowa dla wałka faktura (choć między kolejnymi warstwami używałam papieru ściernego), ale najwyżej kiedyś dorobię farby i przemaluję ;-) Na zdjęciach wyszła na dziwnie chropowatą, choć taka nie jest w rzeczywistości. Denerwują mnie też ślady kredy, które zostają po wytarciu tablicy - stąd pytanie do użytkowników tablic, czy to normalne? Przy okazji "machnęłam" stare puszki po niemowlęcej herbatce - takich pojemników nigdy nie jest za mało na dziecięce skarby.

Dzieciaki zadowolone, niech się wprawiają hihi ;-) Półka córki ozdobiona nie tylko jej rysunkami, ale i własnoręcznym podpisem - ma dopiero 4 lata, a do nauki pisania i czytania garnie się niesamowicie, chyba to wpływ starszego brata.

Słonecznego weekendu!














17 kwietnia 2015

Cotton Balls DIY... z muliny

To będzie mój najdłuższy post ;-)

Na cottonki, czyli Cotton Ball Lights chorowałam dłuuuuugo. Jakieś półtorej roku temu próbowałam nawet zrobić sobie sama takie kule - pod ręką miałam akurat biały kordonek i lampki choinkowe. Tyle że nie umiałam poradzić sobie z koślawymi balonami, a opcja zrobienia ręcznie 30 kul (tyle było żarówek) skutecznie mnie zniechęciła.

Pierwsze cottonki wygrałam w konkursie, o czym pisałam TUTAJ . Okazały się tak wdzięcznym elementem dekoracyjnym, że co chwila zmieniały swoje położenie. Zachorowałam na drugi komplet i pomyślałam, że kiedyś muszę sobie taki sprawić. I właściwie na tym by stanęło gdyby nie zmiana kabelka w oryginalnych cottonkach - kabel nie wszędzie dostawał do kontaktu, więc wymieniłam go na LED-owe lampki na baterie z Ikei. Sęk w tym, że miały 12 żarówek, a ja 10 kul. Stwierdziłam że dorobię sobie te 2 kule... z muliny.




Sądziłam, że temat cotton balls jest już passe na blogach, a tu okazuje się, że wcale nie. Widzę, że wiele osób marzy jeszcze o tych niepozornych kuleczkach, które robią tyle zamieszania. Głównie dla nich zamieszczam moje DIY - zanim kupicie oryginalny komplet, zróbcie sobie swoje :-)

Potrzebne materiały:
- mulina (najtańsza, ja użyłam Ariadny)
- klej wikol lub magic
- balony
- łańcuch LED-owy
- niezbyt gęsty krochmal




1.

Mulina, z której zrobimy nasze cottonki, daje szerokie pole do popisu - wystarczy zajrzeć do pasmanterii i zobaczyć, ile odcieni ma każdy kolor! Obliczyłam, że wystarczy nam 1-1,5 motka muliny na każdą kulę, przy czym przy 1 motku światło przenikające przez kule będzie bardziej intensywne, przy 1,5 przygaszone. Czyli jak kto woli ;-)
Zaczynamy od rozdzielenia nitek muliny - niewtajemniczonym powiem, że każdy 8-metrowy motek ma 6 nitek. Nitki najlepiej jest rozdzielać jak na zdjęciu, wyciągając jedną nitkę - w drugiej ręce nitki będą nam się zwijać. Należy to robić z wyczuciem, żeby nam się nie zrobił kołtun. Kiedy wyciągniemy całą nitkę, nasz zwitek należy rozciągnąć na całą długość i zacząć wyciągać kolejną nitkę. Nitki nawijamy na szpulkę - ja dysponowałam akurat ogólnodostępnymi rolkami po papierze toaletowym ;-)



2.

Kolejny krok to nadmuchanie balonów - ja swoje balony kupiłam w Pepco, są w miarę okrągłe, chociaż zdarzają się koślawe i z tymi lepiej od razu dać sobie spokój, bo trudniej je okiełznać i nitka będzie nam się ślizgać. Nie przekłuwałam balonów, jak to zwykle się robi na różnych filmikach instruktażowych dostępnych w necie - zawiązywałam supełek, po wyschnięciu muliny odwiązywałam i delikatnie pomagałam mu odkleić się od kulki zapałką, po czym wyjmowałam, myłam i używałam do kolejnej kuli. Żeby balony miały taką samą wielkość, przymierzałam je do otworu szklanki. Pilnujcie, żeby z balonów nie uciekało powietrze, bo wtedy nitki nam się zmarszczą i kula nie wyjdzie!




3.

Nawijamy :-) Zauważcie, że palce, którymi nawijam nitkę na balon są cały czas mokre od kleju. Nie przejmujcie, jeśli na nitce zostanie więcej białego kleju - jak wyschnie, nie będzie widać. Przy nawijaniu cały czas pilnujemy kształtu, staramy się i żeby nitka była rozprowadzona równomiernie. Pilnujemy otworu przy supełku - jeśli będzie zbyt duży, kule będą spadać z żarówki i trzeba będzie kombinować ;-) I tym sposobem nawijamy te 6 nitek z 1 motka muliny.




4.

Moczymy dłonie w krochmalu i turlamy sobie kulę w dłoniach - krochmal dodatkowo je usztywni. I odstawiamy kule np. na kieliszek, żeby sobie schnęły.




5.

Po wyschnięciu delikatnie odwiązujemy supełek, jeśli balon nie chce się odkleić, pomagamy mu zapałką, wyjmujemy balon, myjemy go i dmuchamy ponownie.




Czy opłaca się robić samemu cottonki? 

Podliczmy, biorąc pod uwagę, że nie wszyscy mają akurat pod ręką niezbędne materiały (wyliczenia dla łańcucha z 12 kulami przy zużyciu 1 motka muliny na każdą kulę):

mulina - około 15zł
klej wikol - 6zł
balony - 3zł
łańcuch LED-owy - 10zł
czas wykonania i satysfakcja z dobrze wykonanej roboty - bezcenne

RAZEM: 34zł

W podsumowaniu - jeśli masz dużo zapału i cierpliwości, warto spróbować! :-)




Jeśli jesteście ciekawi, jak produkuje się cottonki - zobaczcie filmik na Youtube. Swoją drogą praca jak marzenie, na świeżym powietrzu, łatwa lekka i przyjemna :-)

Swoje cottonki hand made powiesiłam w przedpokoju na ażurowych drzwiczkach, które długo prosiły się o pomalowanie, aż w końcu się za nie wzięłam i zrobiłam lawendowe przecierki (zakochałam się w tej fioletowej bejcy). Potrzebowałam czegoś takiego, żeby móc w każdej chwili zmienić sobie dekorację bez konieczności wiercenia w ścianie (notabene: betonowej). Na drzwiczkach mogę umocować sobie swoje serduszka i co tam chcę w dowolnym miejscu, na dowolnej wysokości.

A "stare" oryginalne cottonki zadomowiły się na półce nad telewizorem i jest im tam bardzo dobrze ;-)

To tyle, dam Wam trochę odetchnąć od moich postów ;-) Miłego dnia!








15 kwietnia 2015

A gdyby tak je podpisać...?

Znacie to?
- Puść mnie!
- A to niby dlaczego?
- Ja tu zwykle siedzę. To moje miejsce!
- Nie jest podpisane...

Ha! No to trzeba podpisać ;-)

Koniecznie potrzebowałam wymiennych poszewek na siedziska, więc wymyśliłam takie z podpisami. Z pomocą przyszła farba do tkanin, którą zaczęłam testować przy okazji tworzenia zajączka - jest to najtańszy sposób, żeby nanieść prostą grafikę czy napis na tkaninę, bo farby te są bardzo wydajne i wystarczą nam na długo, a mały pojemniczek 50ml to koszt około 5zł. Poduszki miały mieć również i tym razem falbanki, tym razem z lnu, ale nie pasowały, za to pod ręką miałam wypustki i to był strzał w dziesiątkę, pasują idealnie i dodały poduszkom pazura.

I teraz nie ma zmiłuj - od razu wiadomo kto poplamił... ;-)












11 kwietnia 2015

Pluszakowy debiut

Kilka miesięcy temu Ikea organizowała konkurs dla dzieci "Mazania się spełniają". Pokrótce chodziło o to, żeby namalować wymarzonego pluszaka i wysłać rysunek, a spośród wszystkich prac zostanie wybranych bodajże 20 prac, na podstawie których zostaną uszyte pluszaki dla laureatów w ramach nagrody. Jako że mój synuś zużywa ostatnio kredki na potęgę, namówiłam go, żeby spróbował. Niestety nie wyszło... Płaczu na szczęście nie było, ale był zawiedziony. Chyba już wiadomo, jaka myśl mi zakiełkowała? Ja, krawcowa-amatorka, porwałam się z motyką na księżyc ;-) Nawet nie wiedziałam, jak podejść do tematu, jakie tkaniny... cokolwiek! Ale jak zobaczyłam polar typu minky od razu wiedziałam, że faktura na tego pluszaka będzie idealna!




Ciekawi jesteście, jaka była reakcja? Synuś wrócił z przedszkola, a kosmita siedział na jego miejscu na kanapie... Jako że buzia mu się zwykle nie zamyka, z tym swoim bla-bla-bla poszedł do pokoju. Urwał w pół słowa, oczka mu się zaokrągliły, wyrwał mu się krzyk radości i przybiegł do mnie w podskokach. Ech, warto się było natrudzić dla takiego pięknego podziękowania! Przez te całe 6 lat jego życia chyba nigdy tak bardzo nie ucieszył się z prezentu.
Wieczorem wyznał mi, że w pierwszej chwili pomyślał, że to Ikea posłała pluszaka ;-)

Gorzej było z reakcją córki, ale to już zupełnie inna historia... ;-)








8 kwietnia 2015

Wymarzona paterka...


Dobrych kilka miesięcy temu wpadła mi w oko przecudnej urody paterka... Sęk w tym, że nigdzie nie mogłam takiej dorwać - tak już mam, że jak coś mi się spodoba zaraz się okaże, że wycofane z produkcji i niedostępne :-( Paterki na owoce i tak potrzebowałam, ale poszukiwania tej idealnej były długie i bezowocne. Kilka już nawet mi się spodobało, jednak każda miała jakiś minus... Ciągle miałam nadzieję, że jednak trafi mi się TA JEDYNA. I wiecie co? Czasem naprawdę szczęście mi sprzyja :-) Trafiłam na nią przypadkiem i kupiłam bez chwili wahania!




Inna sprawa, że prezentowała obraz nędzy i rozpaczy, co pokazuję na ostatnim zdjęciu. Poprzednia właścicielka używała tej paterki jako świecznika! Paterka cała była śliska od wosku i na dodatek pomalowana z wierzchu dziwną farbą (nie zdziwiłabym się, gdyby to był lakier do paznokci, samo malowanie powierzchni nie oczyszczonej to dla mnie istna zgroza grrr!). Po zdarciu grubej warstwy wosku z farbą i wyszlifowaniu miałam zamiar pomalować ją na biało, ale spodobały mi się te odrapania, więc pozostawiłam trochę oryginalnego koloru, pomalowałam tylko to, co było konieczne.

I oto jest. Ta wymarzona :-)










Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...