Zauważyłam, że im jestem starsza, tym lepiej potrafię ustawiać priorytety. Nie latam przed świętami jak kot z pęcherzem, nie przesadzam ze sprzątaniem... Co jest o tyle ciekawym zjawiskiem, że dotyczy pedantki i perfekcjonistki, którą niewątpliwie jestem, nad czym czasem ubolewam. Ale DA SIĘ odpuścić. Ja odpuściłam, nawet okien nie umyłam, bo nie miałam sił po chorobie i pomimo że jakiś czort mi szeptał na ramieniu, żeby się brać do roboty... Nie posłuchałam ;-) W ostatni deszczowy ranek uzbierałam przed sklepem trochę gałązek, żeby upleść gniazdko (miny przechodniów bezcenne). Poszłam z córką na spacer i przyniosłam trochę mchu i bazi do dekoracji (na drugi dzień syn leciał z baziami do śmietnika, bo oblazły je mrówki). W sieciówce kupiłam styropianowe jajka i przemalowałam je na pastelowe kolory. Z dna szafy wygrzebałam miętowe poszewki (ostatnio, jak nigdy, mam fazę na miętowy kolor). Od taty wzięłam trochę bukszpanu i wstawiłam do wazonu. Od razu zrobiło się radośniej, dopiero teraz poczułam wiosnę!
W końcu pokazuję Wam też wymarzony bujak, który pojawił się u nas przed Walentynkami. Żeby się pobujać, trzeba ustawiać się w kolejce! Pierwotnie planowałam przemalować go na biało, ale odkładam to z tygodnia na tydzień, bo mam słabość do mebli w tym kolorze ;-)
Zmykam i zostawiam Was z migawkami i życzeniami... Uściski!