22 września 2017

Gniazdowanie czy hygge?

Nadszedł mój ulubiony czas, kiedy to najlepiej zaszyć się w domu, siedzieć w ciepełku, kiedy za oknem ziąb i od kilku dni bezustannie leje. Nagle nachodzi nas potrzeba doświetlania się na różne sposoby, wyciągamy lampki, świeczniki, uzupełniamy zapasy świec. Szukamy po szafkach czegoś słodkiego albo bierzemy się za wypróbowywanie nowych przepisów na ciasta. Sięgamy po książki lub oglądamy filmy przy kubku aromatycznego grzańca. I przepraszamy koce za to, że tak długo musiały leżeć bezużytecznie na dnie szafy. To czas, kiedy największe triumfy święci Hygge. I tak się właśnie zastanawiam, czy warto się spierać, jak nazwać to zjawisko? Gniazdowanie czy hygge? Czy jeszcze inaczej. Czy to moda? Nie sądzę. To zawsze było i siedziało w nas nienazwane, bo nikt u nas tak genialnie nie określił tych wszystkich przyjemności jednym słowem. A może ktoś jednak je wymyślił, a ja go nie znam? A Wy znacie?

Jestem hedonistką, nie da się ukryć. (No cóż, raz się żyje! Carpe diem!) Ale momentami się kontroluję, głównie jeśli chodzi o słodycze - to dlatego, żeby rok moich wyrzeczeń nie poszedł na marne; poza tym lubię siebie, kiedy jest mnie teraz mniej, no i powyrzucałam już z szafy większe rozmiary, więc nie ma zmiłuj ;-) Ale co do książek to jest jakieś poważne uzależnienie, to musi być jakaś jednostka chorobowa. Książki chyba pączkują w nocy na moim stoliku nocnym i lada dzień (znaczy noc) zwalą mi się na głowę. A nie stoją od parady, czytam namiętnie, tylko.. nie nadążam ;-)

Ostatnio mam szczęście do cudownych opowieści, a jedną z najlepszych książek, jakie ostatnio czytałam, są "Magiczne lata" Roberta McCammona.

"Nikt tak naprawdę nie dorasta. Ludzie mogą wyglądać dorośle, ale to tylko pozory. To glina, która oblepia ich z biegiem czasu. Mężczyźni i kobiety w głębi serca są wciąż dziećmi. Nadal chcieliby się bawić i skakać, ale glina im na to nie pozwala. Mają ochotę zrzucić kajdany, jakie nałożył im świat, zdjąć zegarki, krawaty i niedzielne buty i chociaż przez jeden dzień potaplać się na golasa w sadzawce."

Ta książka to jak powrót do dzieciństwa, kiedy to wszystko jest możliwe.. można rozwinąć skrzydła i latać, a rower może być zaczarowany i łypać na nas porozumiewawczo żółtym okiem reflektora. Momentami przezabawna (śmiałam się na głos), bywa i smutna, kiedy w życiu głównego bohatera, Cory'ego, pojawia się tematyka śmierci. I bardzo wzruszająca. Szkolne problemy i kłótnie z rówieśnikami, stworzenia nie z tego świata i szczypta magii, a nawet wątek kryminalny! W dodatku McCammon ma cudowny dar opowiadania dokładnie tak jak King. Uwielbiam!

(McCammon jest również autorem innej równie godnej polecenia książki "Łabędzi śpiew").

Na koniec jeszcze pochwalę się, jaką niespodziankę zrobił mi mąż i po kryjomu zrobił mi sznur z żarówek. Miałam chrapkę na taki sznur z Ikei, ale jak na złość nie było go na stanie przez kilka miesięcy. Kiedyś pokazałam mężowi tutorial Izy i zanim zagnałam go do roboty, girlanda była gotowa :-)






















15 września 2017

Shelfie w leśnej aranżacji i wieczny kalendarz

Kolejna blaszka, która powstała na specjalne życzenie i zamieszkała również u mnie na stałe. To wieczny kalendarz, który Lidia gdzieś wypatrzyła i napisała do mnie z zapytaniem, czy byłabym w stanie coś takiego zrobić. Nie mogłam się oprzeć, bowiem i ja zapałałam nagłym uczuciem posiadania takiego cuda ;-) Kalendarz znalazł swoje miejsce obok kuchennej półeczki, którą pokazuję przy okazji w aktualnej aranżacji, nazwanej roboczo "leśną". Kojarzy mi się z wakacyjnymi wędrówkami i w pewnym sensie jest pożegnaniem lata i ciepłych letnich dni. Miejmy nadzieję, że jesień przywita nas jeszcze piękną słoneczną pogodą, bo tęsknię już za górami okropnie :-)

Inne odsłony kuchennej półki znajdziecie TUTAJ i TUTAJ.














4 września 2017

Zaproszenia ślubne w formie zakładek

Lubię wyzwania, dlatego kiedy zgłosiła się do mnie Monika z pomysłem na wykonanie zaproszenia ślubnego w formie zakładki do książki nie wahałam się ani chwili. "Kolorystyka oczywiście czarno-biała, całość nie musi być śmiertelnie poważna, bo my sami jesteśmy trochę pokręceni. Najlepiej obrazuje nas tekst: Pamiętaj, udajemy, że jesteśmy miłą i normalną rodziną" - napisała. Wysłała mi swój własny tekst, a ja zadbałam o to, żeby go jakoś sensownie rozplanować (zakładka jest dwustronna). Mam nadzieję, że jej goście uwielbiają czytać, a zakładka posłuży im długo i będzie przypominać o tym szczególnym dla Moniki dniu i świetnej zabawie za każdym razem, kiedy wezmą ją do ręki :-)












1 września 2017

W górach jest wszystko co kocham

Wiecie już bardzo dobrze, że góry to mój żywioł. I te mniejsze w Beskidzie Śląskim i Żywieckim, które odwiedzamy najczęściej, i te większe, jak Pieniny, gdzie wybraliśmy się w zeszłym roku. Moi drodzy obserwatorzy z Instagrama wiedzą też, że w tym roku udało nam się spędzić tydzień w Tatrach. Pogoda udała nam się jak nigdy (wszak w Tatrach pogoda bywa kapryśna), a więc plany wycieczkowe zrealizowaliśmy w 100%. Jeśli jesteście ciekawi, gdzie się szwendaliśmy z dzieciakami, odsyłam Was na mój instagramowy profil ;-) Zawsze powtarzam, że żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać piękna gór, tej przestrzeni, gry światła, gdy promienie słońca chowają się za chmurami i pojawiają to tu, to tam.. Choć pstrykam fotki nieustannie i wracam do nich tęskniąc w zimie za tymi wędrówkami, to zupełnie nie to samo.

"(...) i przed turystą otwiera się widok tak nieprawdopodobny, że brak mu tchu, gubi się i nie wie, na czym zatrzymać wzrok; a twarz owiewa chłodny wiatr, osuszając pot, usuwając zmęczenie i przywracając zdolność postrzegania.
Przenika cię świadomość własnej przemijalności, kruchości, daremności w porównaniu ze spokojnym, niemal wiecznym ogromem tego, co widzisz przed sobą. Potem próbujesz uwięzić i wsadzić do złotej klatki choć cząstkę tego przeżycia, zrobić fotografię. Wyjmujesz swój idiotyczny tani aparacik, ustawiasz go i stwierdzasz z zakłopotaniem, że obiektyw obejmuje tylko maleńki prostokącik bezgranicznej przestrzeni, jaka się przed tobą rozpościera. Przesuwasz bezradnie celownik z jednego szczegółu na drugi, ale gdzie tam! - temu wspaniałemu obrazowi jest ciasno nawet w polu twojego widzenia, a dziesięć na piętnaście, rozmiary standardowej pocztówki, będą na tyle małe, że nie warto nawet próbować go tam wcisnąć."
/"Czas zmierzchu" Dmitry Glukhovsky/

Kiedy człowiek zmordowany wchodzi na najwyższy szczyt i marzy tylko o tym, żeby usiąść, dać odpocząć nogom, napawać się pięknym widokiem, uzupełnić zapasy energii i napić się kawy wleczonej w termosie, idealnie sprawdzają się metalowe, emaliowane kubki. Dlatego nie mogłam się oprzeć kubkom Pauliny, uwielbiam je i wlokę teraz ze sobą wszędzie ;-)

Z myślą o mojej miłości do gór powstały też blaszki, jakże by inaczej!

PS. Na tej łące z widokiem na Tatry, kiedy trawy zażółciły się od promieni zachodzącego słońca, kiedy nad Giewontem pojawił się już księżyc w pełni, świerszcze zaczęły swój wieczorny koncert, a w powietrzu unosił się zapach siana, poczułam, że to jest moje miejsce na ziemi :-)















Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...